Zygfryd Kuchta cz.2

Ku pamięci

Droga, którą przebyłem, aby zainteresować się sportem nie miała nic szczególnego a wynikała z potrzeby ruchu i nastawienia do ciągłej rywalizacji w czasach mojej młodości. W samym centrum Łodzi spędzanie czasu biegło dwutorowo – były to zajęcia w szkole i spontanicznie organizowane na podwórku (w gwarze miejscowej „na podwyrku”). Jeśli idzie o szkołę to nie było nic innego jak realizowanie programu pod nadzorem nauczyciela. Trzeba jednak powiedzieć, że wychowanie fizyczne było bardzo wszechstronne i głównie na tą cechę był położony nacisk. Jednak poza zajęciami programowymi zajmowaliśmy się różnymi formami rywalizacji o charakterze sportowym. Wymienię tylko dwie a były nimi „gra w cymbergaja” i bieg z przeszkodami. Cymbergaj to gra na płaszczyźnie stołu nauczycielskiego prowadzona w przerwach lekcyjnych. Wyznaczało się dwie bramki, do których należało wbić „piłkę” w postaci monety 1 groszowej za pomocą większej monety. Uderzenia przy pomocy grzebienia lub ekierki były prowadzone w rywalizacji dwójkowej. Drugim zajęciem były wyścigi po zakończonych zajęciach lekcyjnych. Na sygnał ostatniego dzwonka wypadaliśmy z klasy, aby pokonać korytarze i szatnię mieszczącą się w piwnicy, potem należało przebiec dziedziniec szkolny i na koniec zameldować się przy bramie prowadzonej na ulicę. W tej rywalizacji była prowadzona punktacja zgodnie z zajętym miejscem. To tylko drobny wycinek zajęć, które potem przenosiły się n a różne formy rywalizacji po powrocie do domu. Nie będę w szczegółach opisywał tych zajęć a wymienię tylko kilka z nich: gra w piłkę nożną, gdzie bramką były drzwi od komórki, siatkówkę przez trzepak (wyposażenie każdego podwórka) lub inne możliwości wykorzystania tej konstrukcji, graw palanta, nóża, w kiplo. Kiplo to gra na pieniądze, gdzie uczestnicy układali w stożek monety (wg stawki) i z pewnej odległości rzucali w jego kierunku „szajbami”. Ten, którego „szajba” była najbliżej stożka pierwszy uderzał „szajbą” w stożek tak by monety ze stożka odwróciły się na drugą stronę. Wykonywał tą czynność do momentu aż nie udało mu się odwrócić monety na drugą stronę. Wtedy do gry przystępował ten, którego „szajba” była druga od stożka aż wszystkie monety zostały odwrócone na drugą stronę. Odwrócone monety, przechodziły, jako wygrana do tego, który tego dokonał. Poza tym były biegi na wytrzymałość w kwadracie ulic śródmiejskich, jazda na rowerze, umówione gry: podwórko na podwórka, ulica na ulicę itd.

Co ma do tego piłka ręczna?

Widzę to tak, gdy młody chłopiec lub dziewczyna decydowali się na uprawianie piłki ręcznej to przychodzili już z podstawowym przygotowaniem motorycznym, co łatwo było podnieść na wyższy poziom w systematycznym treningu klubowym.

Styczność z piłką ręczną miałem już w SP nr 155 w Łodzi, która mieściła się przy ulicy Południowej 8 (obecnie Rewolucji 1905 r). Była to szkoła do której uczęszczali tylko chłopcy; obecnie już nie istnieje, została adaptowana na hotel. Był to tylko epizod wynikający z realizacji zadań szkoły. Wystąpiłem w rozgrywkach międzyszkolnych na pozycji bramkarza!!. Potem, też epizodycznie, miałem kontakt z piłką ręczną w szkole średniej (Technikum Przetwórstwa Papierniczego) zajmując drugie miejsce w mistrzostwach Łodzi. W szkole średniej uwiodła mnie koszykówka za sprawą nauczyciela/trenera Andrzeja Bogusza (MKS MDK Łódź), poprzez drugoligowy Widzew Łódź (trener Krzysztof Kędzierski) i dalej przez AZS AWF Warszawa (trener, popularny „Gruby” Zygmunt Olesiewicz). Po dwóch latach gry w AZS AWF Warszawa, na trzecim roku studiów, za namową Jerzego Jaworskiego i Mieczysława Kamińskiego nastąpił rozbrat z koszykówką i stałem się piłkarzem ręcznym. Po tym, być może przydługim wstępie, doszliśmy już do właściwej piłki ręcznej. Przełomowym momentem w moim życiu sportowym była zmiana dyscypliny i wejście z marszu do ligowego zespołu piłki ręcznej AZS AWF Warszawa. Tam stawiałem poważne pierwsze kroki w nowej dyscyplinie sportu mając już na karku 23 lata. Pierwszy okres polegał na zapoznaniu się z nową dyscypliną i wykorzystanie w niej tego, co wyniosłem z koszykówki. Był to czas na budowanie swojego wizerunku w piłce ręcznej. Kariera sportowa i doskonalenie się mocno przyspieszyły, gdy po ukończeniu AWF, za namową ówczesnego trenera Spójni Gdańsk Janusza Czerwińskiego, przeniosłem się do tego zespołu, który właśnie w tym roku (1968) zdobył mistrzostwo Polski. Pobyt w Spójni Gdańsk, pod ręką trenera Janusza Czerwińskiego, ukształtował mnie już w pełni, jako piłkarza ręcznego, co nie znaczy „doskonałego”. Razem ze Spójnią Gdańsk zdobyłem dwa razy mistrzostwo Polski (1969,1970). W roku 1970, ze względów rodzinnych wróciłem do Łodzi, oczywiście do Anilany, z którą w latach 1970 – 1976 zdobywałem brązowe medale mistrzostw Polski. Dodam tu jeszcze sezon 1982/1983, gdy jako grający trener, zdobyliśmy dla Anilany jedyne mistrzostwo Polski. Karierę zawodniczą oraz jako trener kontynuowałem w austriackim Linzu (1976 -1979) po Igrzyskach Olimpijskich w Montrealu. Wyjazd ten musiał być akceptowany przez GKKF (po ukończeniu 30 lat i odpowiednią liczbę spotkań rozegranych w reprezentacji w Polski). Ostateczną zgodę podpisał ówczesny Przewodniczący GKKF Marian Renke. Mój pierwszy pobyt w Austrii zakończył się tytułem wicemistrzowskim a następnie dwukrotnym mistrzostwem Austrii. Od momentu pobytu w Austrii zacząłem pracę, jako szkoleniowiec, zarówno w Polsce jak i za jej granicami: 1976 – 1979 (Linz Austria), 1980 – 1984 (Anilana Łódź), 1984 – 1988 (Emiraty Arabskie), 1989 – 1992 (Linz Austria), 1992 – 1996 (Anilana Łódź). Świadomie oddzieliłem udział w charakterze zawodnika i trenera w Reprezentacji Polski.  Będąc zawodnikiem uczestniczyłem w dwóch Igrzyskach Olimpijskich (1972 Monachium, X m. – 1976 Montreal, brązowy medal) oraz w dwóch mistrzostwach świata (1970 Francja – 1974 NRD, IV m.). W sumie rozegrałem w latach 1967 – 1976 143 mecze, będąc przez ostatnie pięć lat jej kapitanem. Pierwszy raz trenerem reprezentacji Polski zostałem 01.01.1981 r, cztery dni przed ukończeniem 37 roku życia. Reprezentację przejąłem po Jacku Zglinickim a po uzupełnieniach w składzie wywalczyliśmy we Francji Mistrzostwo Świata Gr „B”, w której znaleźliśmy się po nieudanym udziale w IO – Moskwa 1980. Dla przypomnienia podam, że w tym czasie był podział na grupy A,B,C dla, których odbywały się osobne MŚw z możliwością awansu lub spadku do grupy sąsiedniej. Wygranie Gr „B” skutkowało awansem do Gr. „A”. Mistrzostwa, Gr. „A”, z naszym udziałem, miały miejsce w Dortmundzie (RFN – 1982), w których nasza reprezentacja zdobyła brązowy medal, pierwszy w historii naszej dyscypliny. Zdobycie 3 m. dało nam kwalifikację do Igrzysk Olimpijskich – Los Angeles – 1984, w których nie wystartowaliśmy na skutek bojkotu za brak państw „zachodnich” w IO – Moskwa 1980. Drugi raz prowadziłem reprezentację w latach 1998 – 2000, ale po przegranych meczach kwalifikacyjnych do MŚw z Danią i RFN zakończyła się moja przygoda z męską reprezentacją Polski. W międzyczasie prowadziłem młodzieżową reprezentację, z którą awansowaliśmy do finałów MMŚw w Argentynie (14 miejsce).

Na zakończenie kariery trenerskiej, w latach 2003 – 2006, prowadziłem reprezentację kobiecą, z którą awansowaliśmy do finałów MŚ – 2005, po pokonaniu zdecydowanych faworytów dwumeczu play-off Polska – Niemcy.
W finale MŚw 2005 ostatecznie zajęliśmy 19 m.

W tym momencie pragnę przedstawić podstawowy argument spisania tych wspomnień – to pamięć o ludziach, z którymi współpracowałem, których większości nie ma wśród nas, a bez których jako zawodnik i jako trener nie byłbym w stanie osiągnąć. Zaczynając od kariery zawodniczej należy wspomnieć o samym początku, gdy „dziadek” Mieczysław Kamiński i Jerzy Jaworski skutecznie namówili mnie na zmianę dyscypliny, a pierwszym trenerem stał się Jerzy Jaworski. Idąc dalej, następnym trenerem po moim przejściu ze Spójni Gdańsk był Tadeusz Wadych (Anilana Łódź); do Anilany dołączyli też w tym czasie tacy zawodnicy jak Włodek Wachowicz, Wojtek Nowiński, Marek Nowakowski. Trener Wadych wprowadził wiele swoich metod w prowadzeniu i przygotowaniu zespołu do rozgrywek. Jednym z wielu było łączenie sportu z edukacją. Jadąc na mecze ligowe, gdy w pobliżu znajdował się jakiś obiekt zabytkowy klasy „0”, był on przez nas zwiedzany. Działo się to tylko do czasu, gdy zdobycze punktowe były bliskie „0”; wtedy tego rodzaju praktyki zostały zarzucone. Dość krótko, również w Anilanie, miałem możliwość trenowania pod okiem Jana Pełki trenera, który na terenie Łodzi wychował wielu do brych piłkarzy ręcznych. Na jeden sezon zawitał do Łodzi Jacek Zglinicki, jeszcze przed tym, jak został Sekretarzem Generalnym ZPRP i trenerem męskiej kadry narodowej. Wiadomo, że piłkarze ręczni lubią na rozgrzewkę, grać w piłkę nożną; nie inaczej było w Anilanie. Jacek zawsze grał w jednej z drużyn; wiedzieliśmy, że nie lubił przegrywać i tak sterowaliśmy wynikiem, by jego zespół miał szansę na zwycięstwo; to zawsze dość znacznie przedłużało naszą ulubiona rozgrzewkę.

Jednym z dwóch trenerów, z którymi miałem kontakt w reprezentacji Polski to Marian Rozwadowski, który był asystentem Janusza Czerwińskiego w okresie przygotowań do startu w IO – Monachium 1972. Dobry duch zespołu, zawsze uśmiechnięty i pomocny zawodnikom. Drugim był Jerzy Til, który uczestniczył w przygotowaniach do startu w IO – Montreal 1976; głównie zajmował się bramkarzami, gdy my realizowaliśmy program szkolenia będąc skoszarowanymi w schronisku w Pięciu Stawach, trener Til pozostawał z bramkarzami, w komfortowych warunkach w ośrodku COS pod Krokwią. Bardzom ambitny
i wymagający szkoleniowiec. Kolejna grupa trenerów to współpracownicy z okresu mojej pracy w klubach i w reprezentacji. Po powrocie z Austrii w roku 1992 dołączyłem w roli drugiego trenera do Andrzeja Szymczaka, który prowadził Anilanę. Po krótkim czasie, z uwagi na kłopoty zdrowotne Andrzeja, przejąłem obowiązki pierwszego trenera. Razem z Andrzejem tworzyliśmy bardzo dobrze rozumiejącą się dwójkę szkoleniowców. Po niedługim czasie kadrę szkoleniową Anilany uzupełnił Wiesław Krygier, z którym współpracowałem prowadząc młodzieżową reprezentację Polski. Wszyscy wywodziliśmy się ze środowiska zawodników Anilany, co pozwalało na wzajemne zrozumienie i bezkonfliktową współpracę. Nie zastąpiło to jednak niezbędnych środków finansowych do prawidłowego, na wysokim poziomie, prowadzenia profesjonalnej drużyny. Skończyło się to „jazdą w dół” już bez naszego udziału. 

W reprezentacji, po raz pierwszy, zaproponowałem współpracę doświadczonemu trenerowi Grunwaldu Poznań Aleksandrowi Wiecanowskiemu. Czas pokazał, że był to właściwy wybór potwierdzony nieocenionym doświadczeniem Olka i wynikami sportowymi. W późniejszym okresie współpracę zaproponowałem Zbyszkowi Czekajowi (trener Gwardii Opole – zginął tragicznie) a następnie Leonowi Nosili, który był bardzo pomocny w szkoleniu bramkarzy. Współpracowałem też z Wojtkiem Nowińskim łączącym pracę trenerską z naukowo – wydawniczą dotyczącą opracowań z zakresu teorii taktyki i techniki gry.  W latach 2003- 2006, jako trener główny kadry kobiecej zaprosiłem do współpracy Edwarda Jankowskiego, który pełnił rolę trenera specjalisty do szkolenia bramkarek. Rzeczowy, kompetentny asystent pozostający zawsze w cieniu innych osób zespołu szkoleniowego kadry narodowej. Na sam koniec chciałbym wspomnieć zawodników, którzy już odeszli, a z którymi pisaliśmy historię polskiego olimpizmu w piłce ręcznej. Byli to Helmut Pnociński (Spójnia Gdańsk) i Franek Gąsior (Stal Mielec), z którymi byłem na IO w Monachium. Helmut zginął w wypadku samochodowym w roku 1973, będąc aktualnym reprezentantem Polski. Franek Gąsior długo chorował, przez długi czas poruszał się na wózku, co nie przeszkadzało mu uczestniczyć w różnych wydarzeniach związanych z piłką ręczną. Następna grupa to brązowi medaliści – olimpijczycy z Montrealu (1976); wyjściowa siódemka to: Ryszard Przybysz (Anilana – lewe skrzydło), Zdzisław Antczak (Śląsk Wrocław – prawe skrzydło), Jerzy Klempel (Śląsk Wrocław – prawe rozegranie), Alfred Kałuziński (Hutnik Kraków – lewe rozegranie), Andrzej Szymczak (Anilana Łódź – bramkarz). Brał też udział w IO Henryk Rozmiarek (Grunwald Poznań – bramkarz); jedyny polski piłkarz ręczny uczestnik trzech Igrzysk Olimpijskich (1972, 1976, 1980). Poza Henrykiem Rozmiarkiem także Andrzej Szymczak i Zdzisław Antczak grali na IO w Monachium. Ostatnim olimpijczykiem z Moskwy (1980) był Grzegorz Kosma (Anilana Łódź) jeden z najlepszych środkowych rozgrywających, z którym współpracowałem będąc trenerem Anilany.

Napisanie tego tekstu chciałbym zakończyć apelem. Wszyscy jesteśmy rodziną sportową, rodziną piłki ręcznej, po części rodziną olimpijską, lecz bez naszych prawdziwych rodzin trudno by bez ich pomocy funkcjonować w wymiarze odpowiednim do zakładanych i realizowanych celów sportowych. Jednak bez trenera, koleżanki, kolegi z drużyny i wielu innych osób również byłoby to niemożliwe. Dlatego dbajmy o te „więzi rodzinne” i bądźmy sobie pomocni tam, gdzie jest to tylko możliwe. I zupełnie na koniec chciałbym, aby grupa naszego Stowarzyszenia powiększała się z naturalnej potrzeby bycia razem i niesienia pomocy koleżankom i kolegom będących w potrzebie.

Pin It on Pinterest